Witchborn. Córka Czarownicy - Nicholas Bowling

W Anglii roku 1577  czarownice musiały mieć się na baczności. Alyce wraz z swoją matką mieszkają w małej chatce na obrzeżach miasta Fordham w hrabstwie Essex. Zbierają rośliny, tworzą eliksiry... żyją zgodnie z rytmem natury. Jednak dla społeczności tamtych czasów taki tryb życia oznaczał jedno - czarownice. Tak więc pewnego dnia do ich drzwi zapukał nie kto inny jak sam John Hopkins, słynny łowca czarownic i pogromca magii. Alyce udaje się ujść z życiem, jednak jej matka gnie na stosie. Dziewczyna rani Łowce i ucieka do Londynu. Po drodze, ranną i wycieńczoną Alyce zamykają w przytułku dla umysłowo chorych. Hart ducha młodej czarownicy i strach przed łowcami pozwala jej ponownie zbiec przed oprawcami. Jak się później okazuje jej los jest niepewny i zdany na łaskę pewnego młodzieńca, który nieoczekiwanie jej pomaga. I co najważniejsze, dlaczego Alyce jest tak ważna dla Marii Stuart?

"Za brak porządku zawsze trzeba kogoś obwinić, a czarownice są doskonałym kozłem ofiarnym. Prześladowania kobiet przez tropicieli czarownic to bóle, w których narodził się nasz nowoczesny, oświecony, świat Zachodu. Były to czasy, w których magia, nauka i religia nie stanowiły jeszcze oddzielnych sfer. "*
Książka Nicholasa Bowlinga to świetny kalejdoskop gatunkowy. Mamy tu trochę przygodówki, dramatu, horroru, romansu, thrillera, powieści historycznej - wszystkiego po trochu. I powiem szczerze, że miejscami taki miszmasz mógł nieco przytłaczać, jednak na dłuższą metę sprawdził się. No może pominę końcówkę, tam nie raz parsknęłam ze śmiechu z powodu absurdalności nakładającej się zgrozy.
Ale, pomysł autora jest bardzo dobry. Świat za panowania królowej Elżbiety, brudny i śmierdzący Londyn, społeczeństwo na progu skrajnego ubóstwa oraz spora doza fikcji literackiej. Zadziałało fajnie na wyobraźnie... ale rozjechało się nieco przy głębszej analizie.
Bohaterka, Alyce to fajna postać. Waleczna, jakże młoda ale nie naiwna - kilka razy umknęła śmierci, walczyła z okropnymi oprychami, zauroczyła poczuciem humoru. To co mi nie grało to jej moc, niesprecyzowana, bazowała na domysłach i to mnie męczyło. Fajnym duetem do niej był Salomon. Ciekawy chłopak o gołębim sercu, ale na swój sposób czarujący.
Fabuła "Witchborn" galopowała mi przed nosem, tak że miejscami musiałam łapać oddech. No dużo się działo, nie zawsze potrzebnie i jak już wspomniałam, zakończenie zabiło nieco ducha tej książki.

A możne jestem już za stara na takie powieści?

Dużym plusem dla książki są postaci historyczne. Królowa Elżbieta, Maria Stuart, łowca czarownic Hopkins no i Londyn. Zadymiony świat ciemnoty oraz strachu przed magią.
Kolejnym i bez porównania większym plusem jest warsztat autora. W bardzo plastyczny sposób przywołał obraz Londynu  XVI wieku -  smród Tamizy, nieczystości na ulicach, czy brak odpowiedniej higieny społeczeństwa - miałam wrażenie, że to wszystko osadza się gdzieś w moim nosie. Podobnie rzecz się miała z opisami ludzi, tu autor też nie poskąpił barwnych epitetów przez co nie miałam problemu z wizualizacją postaci w głowie. Zwłaszcza Caxtona z jego charakterystyczną maską z  ptasim dziobem.


Macie chwile na dobrą przygodę?
To polecam Wam "Witchborn. Córkę Czarownicy".
Młoda czarownica, duchy, czary, zombie, dziwne eksperymenty, polowania na ludzi, palenie na stosie, podejrzani alchemicy... Fajna rozrywka na nudny wieczór. Nawet i nieco starszej osobie spodoba się książka Ncholasa Bowlinga. Młodszy czytelnik może być zaskoczony brutalnością dzieła, chociaż na z tyłu na okładce widzimy duży napis +12.


"Witchborn. Córka czarownicy" - Nicholas Bowling 
Wydawnictwo: Zielona Sowa 
Liczba stron: 344
Data wydania: 17 października 2019



* nota historyczna str. 341

Komentarze