Są książki które biorę w ciemno do czytania, bez sprawdzania recenzji o nich - przeważnie z powodu pojawiających się w nich wątków mitologicznych. Widząc, że "Dzieci krwi i kości" są inspirowane mitologią afrykańską nie mogłam postąpić inaczej jak sięgnąć po powieść Tomi Adeyemi. Sprawę ułatwił też fakt, że otrzymałam ją w prezencie.
I...ależ ja dobrze się przy niej bawiłam!
To co odróżniało Zelie Adebola od innych mieszkańców Oriszy to kolor włosów. Biel. Barwa ta oznaczała, że dziewczyna jest ibawitką - dzieckiem maga i kosidanina, które przetrwało Obławę. Matka Zelie władała potężną magią, podobnie jak wielu podobnych jej w królestwie. Magowie posługiwali się mocami ziemi, powietrza, ognia, wody, duszy czy czasu. Mieli bezpośrednie połączenie z bóstwami opiekującymi się Oriszą. Byli zdecydowanie silniejsi niż sam król, dlatego też ich moce zagrażały bezpośrednio władcy. Przebiegły monarcha postanowił usunąć problem - mordując wszystkich magów. Przy życiu pozostawił jedynie dzieci, puste skorupki - glisty - nie posługujące się magią.
Życie Zelie nie należy do najprostszych z powodu bólu po stracie matki i prześladowań królewskiej straży. Mieszka z bratem Tzainem i ojcem, a to co spędza jej sen z powiek to rosnące wciąż podatki. Dziewczyna nie zdaje sobie sprawy, że może być gorzej póki przypadkowo nie poznaje Amari - królewskiej córki. Z dnia na dzień staje się przestępcą, najbardziej poszukiwanym zbiegiem Oriszy i jedyną nadzieją na przywrócenie magii. Zelie walczy ze sobą, swoimi mocami oraz uczuciem, które nie powinno się w ogóle narodzić. Następca tronu wraz ze swoją strażą depcze jej po piętach, a zbuntowana księżniczka okazuję się być szlachetnym człowiekiem, a nie potworem tak jak jej ojciec.
"Dzieci krwi i kości" to niewiarygodnie dobra książka wypełniona po brzegi akcją i dramatycznymi wydarzeniami. Jest w niej wszystko - niesamowite bóstwa, będące opiekunami magów, przerażające zwierzęta - lworożce czy lampartusy, tajemnicze artefakty, wyprawy skazane na porażkę czy heroiczne wyczyny bohaterów. W tych pięciuset stronach jest zamknięty niezwykły świat, dopracowany w taki sposób, że my jako czytelnicy chłoniemy go każdym porem skóry. Przygody bohaterki wsączają się w nas wraz z magią, przez co nieświadomie otwieramy drzwi dla bóstw Oriszy by mogły zagościć w naszym sercu.
W "Dzieciach krwi i kości" podobało mi się to, że bohaterowie mieli tak nietypowe odcienie skóry. Ich niesamowitej barwy karnacje pobudzały wyobraźnie - miedź, mahoń, kokosowy czy piaskowy brąz - zapisywałam je sobie w notesie by później pamiętać wspomnieć o nich w recenzji. Kolejnym cudownym elementem powieści są bóstwa stworzone przez Tomi Adeyemi - rosły niebezpiecznie w mych oczach, tak, że zapragnęłam posiadać ich talenty.
Podczas czytania natknęłam się na sceny, łudząco podobne do tych pojawiających się w książce Jaya Kristoffa "Bożogrobie", ale nie przeszkadzało mi to zupełnie. Ciężko uniknąć powielania jakiegoś schematu, kiedy na rynku jest tak wiele pozycji o podobnej tematyce. Myślę, że Tomi Adeyemi poradziła sobie znakomicie i jej świat należy do tych bardziej unikatowych.
To co nie pasowało mi w książce to historia uczucia jakie narodziło się między bohaterką a następcą tronu. Czułam dziwną sztuczność w tej relacji, ich historia rozwijała się zbyt gwałtownie i jakoś tak bez polotu. Gdyby nie ten niuans, nie miałabym się do czego przyczepić. W sumie to postać Inana dla mnie jest zbyt przewidywalna, jako jedyny nie pasował mi do świata autorki.
Jeśli osią wydarzeń miałaby być historia miłości Zelie i Inana, to nie wiem czy chciałabym czytać książkę do końca. Na szczęście walka o powrót magii do Oriszy jest tak porywająca, że inne wątki trafiły na dalszy plan.
Wojownicza i butna Zelie rozwalała system za każdym razem gdy dochodziło do starcia. Takie bohaterki są na wagę złota.
"Dzieci krwi i kości" na tyle zburzyły mą krew, że już w tej chwili chciałabym czytać o dalszych losach Zelie, Tzaina, Amari i innych. Zakończenie wprowadziło tyle znaków zapytania, że naprawdę nie wiem jak wytrzymam do premiery kolejnego tomu.
Orisza to cudowna kraina, którą i Wy musicie poznać. Magia Tomi Adeyemi naelektryzuję Was w pozytywny sposób, tak jak to uczyniła ze mną.
I...ależ ja dobrze się przy niej bawiłam!
To co odróżniało Zelie Adebola od innych mieszkańców Oriszy to kolor włosów. Biel. Barwa ta oznaczała, że dziewczyna jest ibawitką - dzieckiem maga i kosidanina, które przetrwało Obławę. Matka Zelie władała potężną magią, podobnie jak wielu podobnych jej w królestwie. Magowie posługiwali się mocami ziemi, powietrza, ognia, wody, duszy czy czasu. Mieli bezpośrednie połączenie z bóstwami opiekującymi się Oriszą. Byli zdecydowanie silniejsi niż sam król, dlatego też ich moce zagrażały bezpośrednio władcy. Przebiegły monarcha postanowił usunąć problem - mordując wszystkich magów. Przy życiu pozostawił jedynie dzieci, puste skorupki - glisty - nie posługujące się magią.
Życie Zelie nie należy do najprostszych z powodu bólu po stracie matki i prześladowań królewskiej straży. Mieszka z bratem Tzainem i ojcem, a to co spędza jej sen z powiek to rosnące wciąż podatki. Dziewczyna nie zdaje sobie sprawy, że może być gorzej póki przypadkowo nie poznaje Amari - królewskiej córki. Z dnia na dzień staje się przestępcą, najbardziej poszukiwanym zbiegiem Oriszy i jedyną nadzieją na przywrócenie magii. Zelie walczy ze sobą, swoimi mocami oraz uczuciem, które nie powinno się w ogóle narodzić. Następca tronu wraz ze swoją strażą depcze jej po piętach, a zbuntowana księżniczka okazuję się być szlachetnym człowiekiem, a nie potworem tak jak jej ojciec.
"Dzieci krwi i kości" to niewiarygodnie dobra książka wypełniona po brzegi akcją i dramatycznymi wydarzeniami. Jest w niej wszystko - niesamowite bóstwa, będące opiekunami magów, przerażające zwierzęta - lworożce czy lampartusy, tajemnicze artefakty, wyprawy skazane na porażkę czy heroiczne wyczyny bohaterów. W tych pięciuset stronach jest zamknięty niezwykły świat, dopracowany w taki sposób, że my jako czytelnicy chłoniemy go każdym porem skóry. Przygody bohaterki wsączają się w nas wraz z magią, przez co nieświadomie otwieramy drzwi dla bóstw Oriszy by mogły zagościć w naszym sercu.
W "Dzieciach krwi i kości" podobało mi się to, że bohaterowie mieli tak nietypowe odcienie skóry. Ich niesamowitej barwy karnacje pobudzały wyobraźnie - miedź, mahoń, kokosowy czy piaskowy brąz - zapisywałam je sobie w notesie by później pamiętać wspomnieć o nich w recenzji. Kolejnym cudownym elementem powieści są bóstwa stworzone przez Tomi Adeyemi - rosły niebezpiecznie w mych oczach, tak, że zapragnęłam posiadać ich talenty.
Podczas czytania natknęłam się na sceny, łudząco podobne do tych pojawiających się w książce Jaya Kristoffa "Bożogrobie", ale nie przeszkadzało mi to zupełnie. Ciężko uniknąć powielania jakiegoś schematu, kiedy na rynku jest tak wiele pozycji o podobnej tematyce. Myślę, że Tomi Adeyemi poradziła sobie znakomicie i jej świat należy do tych bardziej unikatowych.
To co nie pasowało mi w książce to historia uczucia jakie narodziło się między bohaterką a następcą tronu. Czułam dziwną sztuczność w tej relacji, ich historia rozwijała się zbyt gwałtownie i jakoś tak bez polotu. Gdyby nie ten niuans, nie miałabym się do czego przyczepić. W sumie to postać Inana dla mnie jest zbyt przewidywalna, jako jedyny nie pasował mi do świata autorki.
Jeśli osią wydarzeń miałaby być historia miłości Zelie i Inana, to nie wiem czy chciałabym czytać książkę do końca. Na szczęście walka o powrót magii do Oriszy jest tak porywająca, że inne wątki trafiły na dalszy plan.
Wojownicza i butna Zelie rozwalała system za każdym razem gdy dochodziło do starcia. Takie bohaterki są na wagę złota.
"Dzieci krwi i kości" na tyle zburzyły mą krew, że już w tej chwili chciałabym czytać o dalszych losach Zelie, Tzaina, Amari i innych. Zakończenie wprowadziło tyle znaków zapytania, że naprawdę nie wiem jak wytrzymam do premiery kolejnego tomu.
Orisza to cudowna kraina, którą i Wy musicie poznać. Magia Tomi Adeyemi naelektryzuję Was w pozytywny sposób, tak jak to uczyniła ze mną.
"Dzieci krwi i kości" - Tomi Adeyemi
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Liczba stron: 512
Data wydania: 13 lutego 2019
Komentarze
Prześlij komentarz